środa, 30 maja 2018

1.Tak wlasciwie, to jestem ...

Madryt, 5 Maja 2018.

- Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! A kto?! Nano! - głośno śpiewaliśmy w ogrodzie mojego najlepszego przyjaciela. Z szerokim uśmiechem spojrzałam na czterolatka, który dumnie, w towarzystwie swojego młodszego brata, zdmuchnął świeczki. Wokół rozległy się oklaski, a chłopiec został scałowany przez swoich rodziców.
Wzruszona tym widokiem, otarłam łzę. Sergio był dla mnie jak starszy brat, a jego rodzinę traktowałam jak własną. Zresztą, z wzajemnością. Z Pilar znalazłam wspólny język od pierwszego spotkania, a ich synów traktowałam jak bratanków. Nawet z dumą mogłam nazywać się matką chrzestną dwuletniego Marco!
Z uśmiechem podeszłam do naszego solenizanta i mocno go wyściskałam.
- Wszystkiego Najlepszego Nano! Niech spełnią się wszystkie Twoje marzenia! - poczochrałam jego dłuższe włoski. - To o rowerku, osobiście spełniłam. - puściłam mu oczko, na co z piskiem radości objął moją szyję.
- Kocham Cię Lola! - zawołał.
- Sergio! Jak już to ciocia Lola. - upomniała go Pilar. - Znaczy Leire! - zaśmiała się sama ze swojego błędu.
Tak na prawdę to nazywałam się Leire Sonia Butragueño Gonzalez. Jednak Sergio Junior, gdy uczył się wymawiać moje imię, powiedział po prostu ... Lola. I tak już zostało.
- Niech mówi jak chce. - puściłam do niej oczko, na co westchnęła z uśmiechem. Oddałam solenizanta innym gościom, po czym pospieszyłam z pomocą mamie Sergio i wzięłam na ręce najmłodszego członka rodziny, miesięcznego Alejandro.
Usiadłam z niemowlakiem w wiklinowym fotelu i z uśmiechem spoglądałam na jego anielską twarzyczkę. Pamiętam dzień, w którym pierwszy raz wzięłam Nano w swoje ramiona. Wcześniej nie miałam do czynienia z tak małymi dziećmi, więc co chwile sprawdzałam czy oddycha! Dziś to było zabawne, lecz wtedy ... byłam cała mokra z nerwów!
- Spokojne dziecko. Jak nie Ramos. - obok mnie usiadł elegancki starszy mężczyzna.
- Tato! - zaśmiałam się co sam też uczynił.
Emilio Butragueño. Mój ojciec. Legenda Realu Madryt, oficjalny delegat oraz dyrektor do spraw instytucjonalnych. Miłość życia mojej matki, bohater swoich dzieci, jeden z najbardziej szanowanych ludzi w najlepszym klubie na świecie i Hiszpanii. Traktował piłkarzy Realu Madryt jak rodzinę, stąd jego obecność na urodzinach Sergio Juniora.
- A tak, prawda. Pokaże różki z czasem. - puścił mi oczko, po czym poprawił dziecięcy kocyk. - Byłoby miło mieć takiego wnuka. - rzucił aluzją wpatrując się w śpiące niemowlę, na co wywróciłam oczami.
- Masz jeszcze troje dzieci oprócz mnie. - zauważyłam.
- Ale to Twój widok z Alejandro natchnął mnie do tej wizji. - uśmiechnął się pod nosem. Nie odpowiedziałam. Poprawiłam chłopcu czapeczkę i ucałowałam drobniutki paluszek. Uwielbiałam dzieci, a widok synów Sergio wywoływał we mnie intuicję macierzyńską. Jednak do posiadania dzieci, potrzeba odpowiedniego mężczyzny, a ja trafiałam na samych kretynów.
Godzinę później stałam obok dmuchanej zjeżdżalni, spoglądając na bawiące się dzieci. Nano pomachał mi z góry, po czym z piskiem radości zjechał na dół. Zapatrzona w ten widok nie zauważyłam jak ktoś zakradł się do mnie od tyłu.
- Mam Cię! - poczułam palce wbite w moje żebra, przez co podskoczyłam przestraszona.
- Nacho! - strzeliłam przyjaciela po łapach, ale jedynie wyszczerzył się jeszcze szerzej. - Wiesz że tego nie lubię!
- Dlatego zawsze to robię. - wytknął mi język i objął ramieniem. Z uśmiechem spojrzał na swoje dzieci bawiące się z innymi.
- Ładny dzieciom przykład dajesz. - mruknęłam próbując udać obrażoną, ale ni jak mi to wychodziło. Za dobrze mnie znał.
Z Nacho poznaliśmy się ... właściwie to nie pamiętam dokładnie kiedy. Chyba jeszcze w erze dinozaurów! A tak poważnie, to znałam go całe życie. Przeszedł wszystkie kategorie wiekowe w szkółce Realu Madryt, a teraz był dumnym członkiem pierwszej drużyny. A że ja prawie wychowałam się na Santiago Bernabeu* i w Valdebebas**, znałam większość piłkarzy, którzy przewinęli się przez te lata. Z jednymi mniej, z drugimi bardziej.
- Właśnie ... dzieciom. - pomachał do swojego syna. - Ten czas strasznie szybko leci, nie uważasz?
- Czyżbyś czuł się staro? - uniosłam zabawnie brew ku górze.
- Absolutnie nie! - wypiął dumnie pierś. - Po prostu, jeszcze parę lat temu chodziliśmy na inne imprezy, a teraz same kinderbale i dmuchane zjeżdżalnie. - przerwał śmiejąc się z Sergio, który wdrapał się na górę za synami i ku ich radości, sam zjechał na dół. Duże dziecko ... typowy Ramos!
- Chciałeś powiedzieć, że Ty i Alex zabieraliście mnie na imprezy. - zaznaczyłam wspominając o jego młodszym bracie, który sam miał niedługo zostać ojcem.
- Już nie bądź taka święta. - znów wbił mi palec w żebra, na co kopnęłam go w kostkę. - Pamiętasz?! Na jednej z takich imprez poznałem Marię. - uśmiechnął się na samo wspomnienie, po czym podszedł podnieść z trawy swojego syna.
Czy pamiętałam? Jak mogłabym nie? Na tej imprezie poznałam tego, który wywrócił moje życie do góry nogami.

*

Madryt, 4 Sierpnia 2012.

- Tato mnie zabije! - jęczałam będąc ciągniętą przez rudowłosego chłopaka. - A potem zabije was, że zabraliście mnie ze sobą! Albo odwrotnie ... w każdym bądź razie zginiemy!
- Cicho już bądź! - syknął Alex.
- Nacho, powiedz mu coś! - odwróciłam się oburzona do najstarszego w towarzystwie. 
- Alex, nie przeginaj. - skarcił młodszego brata, ale ten nawet nie zareagował. - Mówiłeś, że idziemy do Twojego kolegi, a nie na koniec miasta! TEN KONIEC MIASTA! - podkreślił. Oczywiście miał na myśli tą teoretycznie niebezpieczną część stolicy. Tam, gdzie tata zabraniał mi i mojemu rodzeństwu się zapuszczać.
- A czy mój kolega nie może tu mieszkać? - odpowiedział ćwierćinteligent.
- W zasadzie ... - Nacho podrapał się po głowie.
Stanęliśmy pod jakimś obskurnym blokiem. Grupka chłopaków palących papierosy zmierzyła nas zainteresowanym spojrzeniem. Moje nowiutkie buty Nike ni jak nie pasowały do tego miejsca. Z jednego z mieszkań dochodziła głośna muzyka ...
- Jesteśmy na miejscu. - wyszczerzył się rudzielec.
- To znaczy dokładnie gdzie? - spytałam instynktownie przysuwając się do Nacho. Alex nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ z bloku wyszła ładna blondynka uśmiechając się do niego szeroko. Aha, to TEN kolega.
- Poznajcie się! To jest Cristina, moja koleżanka z klasy. - przedstawił nam dziewczynę. - A to mój brat Nacho i przyjaciółka Leire. - uścisnęłam dłoń dziewczyny. Wydawała się być sympatyczna. Przynajmniej bardziej od jego poprzednich "koleżanek".
- Chodźcie na górę. - zachęciła nas. Spojrzałam na Nacho, który bił się z myślami. Miałam nadzieję że odmówi, i sądzę że zrobiłby to, gdyby nie mały szczegół. A raczej brunetka, która pojawiła się znikąd. - Oh, Maria! - Cristina przywołała ją do nas gestem dłoni. - Cudownie, że jesteś. To Alex, Nacho i Leire. - wystarczyło jedno jej spojrzenie, aby mój ukochany przyjaciel stracił rozum.
I w ten sposób znalazłam się pomiędzy bawiącym się towarzystwem. Nie miałam zbyt wielkiego doświadczenia jeśli chodzi o takie imprezy, niby miałam już te osiemnaście lat, ale czujne oko mojego ojca nie pozwalało mi na większe szaleństwo. Gdyby tylko wiedział, gdzie się teraz znajduję ... szlaban do końca życia!
Nie chciałam przeszkadzać Nacho i Marii, którzy znaleźli ze sobą wspólny język, więc przechadzałam się szukając jakiegoś punktu zaczepienia. Alex i Cristina dawno gdzieś się ulotnili. Zabije rudzielca!
Szukając łazienki weszłam do pomieszczenia, które okazało się być kuchnią. Westchnęłam z irytacją i odwróciłam się na pięcie. To był błąd, ponieważ odbiłam się od czyjejś klatki piersiowej. Poczułam zapach piwa, które chłopak, przez moją nieudolność, wylał.
- Oh, przepraszam! - odskoczyłam.
- Nic się nie stało złotko. - zamruczał przyglądając mi się uważnie. - Jeśli zaproponujesz wypranie mi tej koszulki, to zdejmę ją natychmiast! Przy innej propozycji również mogę to zrobić. - puścił mi oczko.
- Umm ... raczej nie jestem dobra w praniu. - chciałam go wyminąć jednak zastąpił mi drogę. Był przesiąknięty zapachem piwa i papierosów. A raczej smrodem ... - Przepraszam, ale chciałam przejść.
- Gdzie Ci tak spieszno? - spytał robiąc krok w moją stronę. Instynktownie się cofnęłam i wpadłam na szafkę. - Taka ślicznotka, nie widziałem Cię tu wcześniej ...
- Bo jestem tu pierwszy raz. - znów próbowałam go wyminąć, ale tym razem chwycił mój nadgarstek w swoje łapsko. - Puść mnie! - syknęłam wyrywając się. Jednak na nic się to zdało, bo miał więcej siły ode mnie. Momentalnie poczułam panikę. - Nie jestem tu sama.
- Serio? - zaśmiał się rozglądając wokół. - Oprócz mnie nie ma tu nikogo.
- Ale ...
- Odsuń się od niej Jaime. - usłyszeliśmy stanowczy głos spod drzwi. Oh, dzięki Bogu! Miałam ochotę wyściskać z radości tą osobę. - Słyszałeś? Czy mam Ci w tym pomóc?
- Spokojnie Saulito. - chłopak puścił mój nadgarstek i odwrócił się powoli w stronę mojego wybawiciela. Swoją osobą zasłaniał mi widok, więc nie widziałam dokładnie kto przybył mi z pomocą. - Ja i moja koleżanka ...
- Nie jestem Twoją koleżanką. - mruknęłam i wykorzystując okazję wyminęłam go z gracją. W progu, oparty nonszalancko o ścianę, stał znajomy mi chłopak. Miałam pamięć do twarzy, więc byłam przekonana, że już gdzieś musieliśmy się spotkać. Szatyn zmierzył mnie uważnym wzrokiem, po czym znów skupił się na moim napastniku. - Dla Ciebie Jaime impreza się już skończyła.
Po chwili zostaliśmy sami. Ja i tajemniczy Saulito, który cały czas nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Dziękuję. - szepnęłam zawstydzona.
- Nie ma za co. - uśmiechnął się. A uśmiech to on miał ... uroczy? Nieziemski? Trudno mi opisać, jednak poczułam przyjemne ciepło, które rozlało się po moim ciele. - Jesteś tu sama?
- Nie, przyszłam tu z przyjaciółmi. Powinnam chyba ich poszukać ... - nie, wcale nie powinnam! To oni powinni poszukać mnie! Ja powinnam ... ja powinnam zostać tu i jeszcze chwilę z nim porozmawiać ... tak, jeszcze chwilę.
- Tak właściwie, to jestem ... - zaczął, podchodząc do mnie, ale w tym samym momencie do kuchni wparował niezawodny Alex. Cholerny rudzielec!
- Tu jesteś! - zawołał na mój widok. - Wszędzie Cię szukałem!
- No co Ty. - syknęłam.
- Fernandez? - Saulito zmierzył sylwetkę mojego przyjaciela z lekkim grymasem wymalowanym na twarzy.
- Niguez? - odpowiedział mu. A ja jestem Leire i nie wiem co się tutaj wyprawia! Powietrze jakby zgęstniało w tym małym pomieszczeniu. - Wszystko w porządku mała? - rudzielec przybrał zatroskaną minę, co chwilę zerkając na chłopaka.
- Tak. - kiwnęłam głową. - Pomógł mi ... - tu przerwałam wskazując na chłopaka. W końcu nie zdążył mi się przedstawić. - Umm ... znacie się?
- Tak jakby. - Alex podrapał się po głowie. - Bo widzisz Leire, to jest ...
- Leire? - przerwał mu szatyn i zmierzył mnie nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Leire Butragueño? - kiwnęłam niepewnie głową, zaskoczona tym, że znał moje nazwisko. - Jakbym wiedział że to Ty, to nawet nie fatygowałbym się, aby Ci pomóc. - zrobił zniesmaczoną minę, po czym opuścił pomieszczenie zostawiając mnie w nie małym szoku.
- Kim on do cholery jest? - spytałam próbując się uspokoić. Prawda była taka, że słowa chłopaka sprawiły mi przykrość. Znałam tą twarz, tylko skąd?
- Nie wiesz? To Saul Niguez!

O jasny gwint ... 

*

Madryt, 5 Maja 2018.

* Saul

Z uśmiechem spoglądałem na bratanka, który z piskiem radości człapał za moim psem. Dopiero co nauczył się chodzić, a już go było pełno! Dokładnie tak jak Aarona. Jak to mówią? Jaki ojciec, taki syn?
- Saul? - oho, à propos ojca i syna. Odwróciłem wzrok od Lucci i skupiłem się na poważnej twarzy mojego staruszka. - Cholo*** nie zdradził składu na jutrzejszy mecz z Espanyolem?
- Boria! - zanim otworzyłem usta usłyszeliśmy oburzony głos mojej matki. - Jakie są zasady? Żadnych rozmów o footballu przy moim stole. - uderzyła otwartą dłonią o blat. Zaśmiałem się pod nosem, a ojciec wywrócił oczami.
- Kochanie, przecież już zjedliśmy. - uśmiechnął się niewinnie, chcąc tym coś ugrać. Ale nie u naszej matki, która miała wieloletni bagaż doświadczenia. Jedna kobieta i czterech mężczyzn kopiących piłkę. Czasami aż sam jej współczułem. - No już, już ...
- I właśnie tak wychowuje się mężczyzn. - Doña Pilar puściła oczko mojej dziewczynie, na co Yaiza jedynie się zaśmiała i ścisnęła moją dłoń.
- Dzięki mamo, po tylu latach nareszcie zrozumiałem, że całe życie wychowywałaś mnie na pantoflarza. - mruknąłem udając wielce obrażonego.
- Twoja dusza buntownika nigdy na to nie pozwoli! - zawołała już z kuchni, gdzie po chwili dołączyła do niej Yaiza. Westchnąłem kręcąc głową, po czym posadziłem sobie Luccę na kolanach.
- Mama i Yaiza dobrze się dogadują, prawda? - wtrącił ojciec odwracając wzrok od plotkujących kobiet. - Ja również bardzo lubię tą dziewczynę. - oho, zaczyna się. - Zresztą, wszyscy ją lubimy ...
- Tato, wiem do czego dążysz.
- Po prostu Cię nie rozumiem. Na co Ty czekasz?! - "krzyknął" szeptem przysuwając się do mnie bliżej. - Jesteście ze sobą trzy lata, ja i Twoja matka po roku byliśmy małżeństwem! Kochasz ją czy nie?
- Oczywiście że tak! - oburzyłem się. Od jakiegoś czasu irytowały mnie aluzje rodziców dotyczących mojego życia i małżeństwa. Ich naciski wcale nie pomagały mi w podjęciu odpowiedniej decyzji. Dalej żyli swoim starym systemem. - Może ja i Yaiza w ogóle nie myślimy o małżeństwie? Może dobrze nam jest tak jak jest?
- A rozmawialiście o tym? - uniósł brew ku górze. Tu mnie miał. - Synu, żadna kobieta Ci nie powie wprost, że oczekuje oświadczyn. One chcą żebyśmy sami wyszli z inicjatywą. Ma być niespodziewanie i romantycznie!
- Boże, tato, rozmowę o uświadamianiu mamy już za sobą. - i wcale nie wspominam tego z uśmiechem ... raczej z zażenowaniem!
- I chyba nam nie wyszła, albo wprost przeciwnie, bo nadal nie dałeś mi wnuka. - zachichotał pod nosem wielce rozbawiony. Już miałem się odgryźć, jednak w tym samym momencie do salonu weszły nasze kobiety z kawą.
- Hej przystojniaku. - Yaiza z szerokim uśmiechem wytarła buzię zaślinionemu Lucce, na co ten pisnął i wyciągnął do niej ręce. Ojciec odchrząknął zadowolony i zabrał się za ciasto.
Z uwagą przyglądałem się jak moja dziewczyna wygłupia się z Luccą. Uśmiech nie schodził mi z twarzy na ten widok. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, o niej, w roli matki mojego dziecka, zresztą nie pierwszy raz. Na co więc czekałem?

Na to, aż ta cholerna blokada w środku mnie zniknie raz na zawsze. Blokada do pełnego szczęścia.
 
***

Oficjalnie rozpoczynam przygodę z tym opowiadaniem :) Jak już zapewne zauważyłyście, głównym bohaterem jest piłkarz Atletico Madryt - Saul Niguez, oraz córka legendy Realu Madryt.

Ucieszyły mnie wasze opinie pod prologiem, więc mam ogromną nadzieję, że nie zawiodę waszych oczekiwań :) O co chodzi z "dwoma" obsadami? Otóż, akcja dzieje się w roku 2018, jednak Leire powraca wspomnieniami do czasów, gdy jej losy splotły się z losami Saula. Skąd ta jego oschłość? Co wydarzyło się w przeszłości? I jaki ma skutek po dziś dzień? Wszystko wyjaśni się z czasem :) Myślą przewodnią tej historii jest Mundial w Rosji, ale zanim to nastąpi, musicie poznać przeszłość. Zachęcam was do wyrażania swoich opinii :)
 


Ściąga :

* Santiago Bernabeu - stadion Realu Madryt
**Valdebebas - ośrodek treningowy Realu Madryt
*** Cholo - trener Atletico Madryt

poniedziałek, 7 maja 2018

Prolog

Madryt, 4 maja 2018.

Nie było nic piękniejszego niż Park Retiro w słoneczne dni. 

Nie było nic bardziej relaksującego od czytania kryminału pod drzewem z widokiem na Pałac Kryształowy. 

Nie było nic bardziej uroczego niż widok dwóch małych chłopców zawzięcie kopiących piłkę na rozległej polanie, naśladujących swojego ojca. 

Nie było nic bardziej ...

... nie było nic bardziej bolesnego niż Twój widok z Nią.

Uważnie obserwowałam jak szliście ścieżką trzymając się za ręce. Ona powiedziała coś, żeby Cię rozśmieszyć, Ty odwdzięczyłeś się szerokim uśmiechem. 

Jesteś szczęśliwy, prawda?  

Zawsze wiedziałam, że są inne, które bardziej zasługują na Ciebie. Kiedyś przysięgłam, że nie wezmę do siebie tego, jeśli ułożysz sobie życie z jedną z nich. Chociażby dla tego widoku ... widoku Ciebie szczęśliwego.

Bo jesteś szczęśliwy, prawda?  

Moi przyjaciele mówili, że pewnego dnia też to poczuję. Jednak zanim to nastąpi, o ile nastąpi, będę uśmiechała się żeby ukryć prawdę. Prawdę, że nawet podczas walki z Tobą byłam szczęśliwsza. 

A Ty? Choć przez chwile poczułeś wtedy szczęście?

Są miejsca gdzie wszystko mi przypomina o Tobie. Czasami je odwiedzam, wmawiając sobie, że jesteś szczęśliwszy. Że bycie z kimś innym nie skrzywdzi Cię tak jak bycie ze mną. Zresztą, zawsze wiedziałam, że kiedyś pokochasz kogoś innego. 

Kogoś kto nie pokocha Cię tak jak Ja.

Bo mój drogi, Ja ciągle jestem w Tobie zakochana.

Ale Ty już jesteś szczęśliwy, prawda?



***



Miałam zrobić sobie przerwę ... no właśnie, miałam! Postanowiłam powrócić do korzeni, do tematyki piłkarskiej. Uwierzcie bądź nie, ale pisanie historii z Realem Madryt w tle sprawia mi przeogromną radość, więc mam nadzieję że wena mnie nie opuści. Na razie wstawiam tylko prolog, jeśli wszystko dobrze pójdzie, będę publikowała regularnie kolejne rozdziały :) Ale to po zakończeniu historii o Danielu i Linie.

Więc jakie są wasze odczucia do tego co powyżej?

Kim są bohaterowie? Jak łatwo domyślić się z nagłówka to będzie mieszanka dwóch naturalnych wrogów ... Realu Madryt i Atletico Madryt. Kim jest główna bohaterka? Do którego klubu "przynależy"? A tajemniczy ON? I kim są mali chłopcy? Ciekawią mnie bardzo wasze odpowiedzi, więc zachęcam do strzałów!