Trzask moich drzwi rozbrzmiał chyba w całej kamienicy. Sekundę później zostałam do nich przyciśnięta. Zagryzłam dolną wargę i odchyliłam szyję, na której Saul skradał pocałunki. Westchnęłam z uśmiechem, gdy jego usta zjechały niżej na mój dekolt.
- Miałam Ci pokazać swoje mieszkanie. - zaśmiałam się, wbijając dłonie w jego włosy i z czułością przeczesując. Uniósł głowę i przyłożył swoje czoło do mojego.
- Zawsze możesz zacząć od sypialni. - wzruszył ramionami przybierając tą swoją bezczelną minę. Rozbawiona wywróciłam oczami i pogładziłam jego zarośnięty policzek. - Przepraszam, zagalopowałem się ...
- Tamte drzwi. - szepnęłam wskazując mu odpowiedni kierunek. Szeroki uśmiech rozjaśnił jego twarz. Pisnęłam zaskoczona, gdy niespodziewanie wziął mnie na ręce. - Nie wiedziałam, że z Ciebie taki romantyk Niguez.
- Zawsze mogę Ci pokazać jaki potrafię być romantyczny. - ułożył mnie ostrożnie na łóżku. Z uśmiechem obserwowałam jak odpina dolne guziki od mojej koszuli i zaczyna scałowywać brzuch. Momentalnie poczułam gorąc w podbrzuszu. Przymknęłam powieki delektując się tą chwilą, wciąż do końca nie wierząc, że to dzieje się naprawdę. Bałam się, że jeden fałszywy ruch, a obudzę się z tego pięknego snu.
Dźwięk telefonu doprowadził mnie prawie do zawału, ale z ulgą dostrzegłam, że Saul wcale nie zniknął, a jedynie dorwał się do guzika od moich spodni. Jednak zanim go odpiął, zerknął na mnie uważnie.
- To Alex. - mruknęłam.
- Skąd wiesz? - zmarszczył czoło.
- Nie słyszysz tej idiotycznej melodii? - podparłam się na łokciach. - Sam ją sobie ustawił, żebym wiedziała, że to on dzwoni.
- Sprytne. - przyznał. - Muszę zrobić to samo, bo prędzej dodzwoniłbym się do Króla Hiszpanii, niż to Ciebie.
- Oh, czy przypadkiem nie miałeś czegoś ciekawszego do roboty? - spytałam niewinnie rozbawiając go. Nachylił się nade mną i czule pocałował usta. Mruknęłam zadowolona oddając pocałunek. Jednak telefon wcale nie ucichł. - Zabiję rudzielca. - warknęłam.
- Odbierz, może to ważne. - westchnął kładąc się na plecach.
- Alex i ważne? - prychnęłam sięgając po telefon. - Czego? - warknęłam po odebraniu połączenia.
- No nareszcie! Czy wyście wszyscy powariowali?! - zaczął wrzeszczeć na mnie na sam początek. - Nie mogę się do nikogo dodzwonić!
- Alex, streszczaj się. Jestem zajęta. - mruknęłam.
- Sandra rodzi!
- I jaki Ty masz z tym ... zaraz! - usiadłam gwałtownie na łóżku. - Jak to rodzi?! Przecież ma termin za miesiąc!
- Nie zadawaj mi teraz tak skomplikowanych pytań! - pisnął. - Wody jej odeszły, musimy natychmiast jechać do szpitala! - zaczął się tłumaczyć spanikowany, a ja zerwałam się z łóżka. - Leire, błagam Cię, przyjedź. Ręce mi się trzęsą ...
- Spokojnie, nie wsiadaj za kierownicę. Zaraz u was będę. - rozłączyłam się i spojrzałam na zdezorientowanego Saula. - Żona Alexa zaczęła rodzić, on kompletnie nie jest w stanie zawieźć ją do szpitala. - tłumaczyłam szybko. - Cholera! Mój samochód został pod parkiem!
- Ty też nie jesteś w stanie kierować. - chwycił mnie za ramiona. - Patrz jak Cię nosi! - uchyliłam usta, aby mu odpowiedzieć, jednak nie dopuścił mnie do głosu. - Ostatecznie możesz być moim pilotem. - chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Dopiero na klatce schodowej zorientowałam się, co miał na myśli.
- Saul, wiesz że nie musisz ...
- A czy widzisz inne rozwiązanie? Nie ma mowy, abym Cię puścił za kierownicę w takim stanie. - odpowiedział patrząc na mnie z determinacją wymalowaną na twarzy. - A Alex w takiej sytuacji raczej nie będzie wybrzydzał.
Po podaniu mu odpowiedniego adresu, wsiadłam posłusznie do jego samochodu i zdenerwowana zaczęłam się bawić swoimi dłońmi. Po drodze złamał kilka przepisów drogowych, ale o dziwo jego manewry były pewne, choć szalone. Nie musiałam wrzeszczeć i go upominać, jak to było w przypadku jazdy z Ramosem czy Alexem. A może to po prostu był powód tej sytuacji ...
- To tu? - zapytał zatrzymując się przed rodzinnym domem państwa Fernandez, gdzie obecnie urzędował Alex ze swoją żoną. - Mam iść z Tobą?
- Jeśli będę potrzebowała pomocy w niesieniu osłabionego Alexa, to Cię zawołam. - cmoknęłam go w policzek, po czym wypadłam z samochodu i biegiem rzuciłam się do drzwi wejściowych. Nie bawiłam się w żadne pukanie, a jedynie wpadłam do środka z hukiem.
- Jesteś nareszcie! - rudzielec zerwał się na równe nogi. Wyminęłam go jednak bez słowa i podeszłam do bladej jak ściana Sandry.
- Jak się czujesz? - spytałam łagodnie, klękając obok niej.
- Jak tykająca bomba. - jęknęła. - Leire, jeszcze miesiąc ...
- Spokojnie, tak się zdarza. Wszystko będzie w porządku. - próbowałam ją uspokoić, jednak sama byłam spanikowana. Razem z Alexem pomogliśmy jej wstać i powoli ruszyliśmy do wyjścia. - Alex, Saul nas zawiezie do szpitala. - poinformowałam go.
- Dobrze. - mruknął, a po chwili podniósł gwałtownie głowę. - Jaki Saul? Ten Saul?! - aż się zatrzymał, przez co i my musiałyśmy. - Aha! To tym byłaś zajęta! Migdaliliście się! A ja tu rodziłem!
- Alex! - wrzasnęła Sandra, a po chwili zgięła się w pół.
- To nie jest odpowiednia chwila! - oburzyłam się, wskazując na blondynkę. - Najważniejsze, aby zawieźć Sandrę do szpitala. A jedynie Saul ma w tym momencie nerwy ze stali! Potem możesz mi nawet zrobić karczemną awanturę!
- Ale ...
- Fernandez jeszcze jedno słowo, a biorę z Tobą rozwód! - znów pół Madrytu usłyszało wrzask Sandry. Na szczęście rudzielec zamknął swoją jadaczkę. Saul, widząc nas, wysiadł z samochodu i otworzył bez słowa tylne drzwi. - Nie znamy się, ale już Cię uwielbiam. - sapnęła w jego stronę Sandra pakując się z trudem na tylne siedzenie. Alex bez słowa zrobił to samo.
- Który szpital? - zapytał Saul patrząc na ich odbicie w lusterku.
- Sanitas. - warknął Alex, na co odwróciłam się do niego oburzona. - No co?
- Ostrzegam Cię, jeszcze jedno słowo, a ... - nie dokończyłam, ponieważ poczułam dłoń Saula na moim udzie. Nie oderwał wzroku od jezdni, nie odezwał się ani słowem, jednak wiedziałam co chciał mi przekazać. Miałam odpuścić, więc to zrobiłam.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że masz odpięty guzik od spodni? - usłyszałam oburzony głos przyjaciela. Zdezorientowana zerknęłam w dół.
- Odpiął się. - mruknęłam, na co Saul zagryzł wargi, aby nie parsknąć śmiechem. - Spieszyłam się, prawda?
- Jasne! - prychnął.
- Alex, to ich sprawa. - syknęła Sandra próbując oddychać miarowo. - Mam Ci przypomnieć jak to dziecko znalazło się w moim brzuchu? Nie spiesz się z tym Leire, to cholernie boli! - jęknęła przeraźliwie.
- Twój mąż jest jej najlepszą metodą antykoncepcyjną. - mruknął pod nosem Saul.
- Masz problem Niguez?
- Spokój! - krzyknęłam. - Obaj! - pogroziłam Saulowi, który otwierał usta, aby odpyskować Alexowi.
Na całe szczęście, przez resztą drogi nie odezwali się ani słowem. A doskonale wiedziałam, że jest to szczyt ich możliwości. Pod szpitalem posadziliśmy Sandrę na wózku, który, ku bezsensownemu niezadowoleniu Alexa, przyprowadził Saul. Gdy zniknęli nam z pola widzenia, a raczej za szklanymi drzwiami z napisem "ODDZIAŁ GINEKOLOGICZNO-POŁOŻNICZY", chwyciłam się za skronie i głęboko odetchnęłam.
- Kiedyś zwariuje. - mruknęłam.
- Spokojnie. - poczułam jak Saul obejmuje mnie od tyłu. - Dowieźliśmy ją całą i zdrową, a to najważniejsze.
- Porozmawiam z Alexem. - westchnęłam.
- Nie szczególnie zależy mi na aprobacie innych, chociaż doskonale rozumiem jego pretensje.
- Saul? - uniosłam głowę i zerknęłam na niego uważnie. - Zdajesz sobie sprawę, że powinniśmy porozmawiać i wyjaśnić sobie wiele rzeczy?
- Chodź. - chwycił mnie za dłoń i splótł nasze palce ze sobą. Uśmiechnęłam się pod nosem na ten mały gest, który sprawił mi tyle radości. Równym krokiem wyszliśmy z budynku szpitala, po czym usiedliśmy nieopodal na ławce. Wolałam za bardzo nie oddalać się od Alexa.
- Nadal nie rozumiem jednej rzeczy. - zauważyłam, siadając po turecku na przeciwko niego. - Jak mój dziennik znalazł się w Twoich rękach. Jestem pewna, że został w mieszkaniu.
- Emilio. - uśmiechnął się. Zmarszczyłam czoło patrząc na niego dziwnie. - Dał mi go Twój brat. Wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale ... nie sądziłem, że kiedykolwiek będę mu za coś aż tak wdzięczny.
- Dał Ci to, ot tak? - spytałam podejrzliwie.
- Może i Twój brat to skończony kretyn, ale Cię kocha i Twoje szczęście jest dla niego ważne. Zresztą, jak można Cię nie kochać? - zaśmiał się trącając mój nos.
- Ale ... widziałam Cię z Yaizą. - mruknęłam spuszczając wzrok na swoje dłonie. - Mówiłeś że ...
- Rozstaliśmy się przed Mundialem. - przerwał mi, po czym chwycił za podbródek i lekko uniósł. - Leire, to nie było tak, że zostawiłem sobie otwartą furtkę. Fakt, oficjalnie nie zakończyłem z nią związku, o ile naszą ówczesną relację można było tak nazwać. Jakiś czas potem poszedłem ją przeprosić, bo zachowałem się wobec niej nie fair. Zauważyłem, że mimo wszystko, nadal jej na mnie zależało. A ja ... to żadne wytłumaczenie, ale myślałem że nic dla Ciebie nie znaczę. Że dla Ciebie był to błąd, że nie chcesz mnie już więcej widzieć na oczy. Może po prostu chciałem być dla kogoś ważny. Albo zapomnieć. - przeczesał nerwowo włosy. - A w Rosji ... chciała mnie jedynie wesprzeć, a wyszło jak wyszło. Wiem jak to musiało wyglądać z boku, ale nasz związek definitywnie się zakończył. Zresztą, powiedziała mi, że co noc wypowiadam Twoje imię przez sen.
- Musiało to być dla niej przykre. - zauważyłam, choć moje serce zabiło mocniej na te słowa.
- Tak jak dla Ciebie mój widok z nią. - dodał chwytając mnie za dłonie. - Leire? Obiecaj mi coś. Koniec z tajemnicami, kłamstwami, niedomówieniami ... masz mi mówić wszystko, rozumiesz? Czy Ci się to podoba czy nie, moją powinnością zawsze było Cię chronić, a nie mogę tego robić, gdy coś się dzieje za moimi plecami.
- Obiecuję. Po prostu ... chciałam żebyś był szczęśliwy. - szepnęłam.
- Jak mam być szczęśliwy widząc ból w Twoich oczach? - spytał chwytając moją twarz w swoje dłonie. - Te ostatni lata to była iluzja szczęścia.
- Mówiłeś, że Cię irytuję i działam na nerwy. - zaśmiałam się pod nosem.
- Tak, ale kocham Cię wówczas jeszcze bardziej. - wywrócił zabawnie oczami.
- Porozmawiasz z ojcem? - spytałam, na co cały się spiął. - Wiem, że mnie nigdy nie zaakceptuje, ale ...
- Porozmawiam, o ile pogodzi się z tym, że sam podejmuję decyzje i wiem, co jest dla mnie najlepsze. Ma szanować i Ciebie i Debbie, nic więcej od niego nie oczekuje.
- Kim jest Debbie?
- Dziewczyną Aarona. Ją też obwinia o niedorzeczne rzeczy. - pociągnął mnie w swoją stronę i posadził na kolanach. Z uśmiechem objęłam jego szyję. - Leć ze mną do Elche.
- Wiesz, że nie mogę. - westchnęłam. - Mam sporo pracy, a Ty musisz w pełni poświęcić się dzieciakom w swojej Akademii. Czekają na Ciebie.
- Mam podzielną uwagę. - wymruczał składając pocałunek za moim uchem.
- Oh, w to nie wątpię. - zaśmiałam się.
- Pozwól więc, że porwę Cię na weekend. - założył kosmyk włosów za moje ucho. - Z daleka od nich wszystkich. Tylko my i nasze wyłączone telefony.
- Dokąd?
- Niespodzianka. - chciałam mu odpowiedzieć, jednak przerwał mi w tym dźwięk własnego telefonu. Po usłyszeniu idiotycznej melodyjki od razu wiedzieliśmy kto to. - Właśnie o tym mówię.
- Musiałbyś porwać mnie na koniec świata. - zachichotałam.
- Da się zrobić. - wzruszył ramionami. Ucałowałam rozbawiona jego usta, po czym odebrałam połączenie.
- Leire, zdaję sobie sprawę, że zawsze miałaś słabość do Saula Nigueza i prawdopodobnie migdalicie się w jakimś kącie, jednak ktoś bardzo chciałby Cię poznać. - usłyszałam po drugiej stronie wzruszony głos przyjaciela.
- To już?! - zerwałam się na równe nogi. - Wszystko w porządku?!
- Tak, jak na dziecko urodzone miesiąc wcześniej, jest bardzo silny ...
- Alex, to na pewno będzie karateka. - zaśmiałam się.
- Grabisz sobie Butragueño. - syknął.
- Zaraz będę rudzielcu. - rozłączyłam się. - Już po wszystkim. - zwróciłam się do Saula, który oderwał wzrok od swojego telefonu. - Na szczęście z małym wszystko w porządku.
- Cieszę się. - uśmiechnął się lekko. - Aaron do mnie napisał. Mamy lot do Elche za trzy godziny. Muszę się jeszcze spakować. - westchnął obejmując mnie.
- Rozumiem. - pogładziłam jego policzek. - Dalej nie wierzę w to, że tu jesteś ... ze mną ...
- Już zawsze będę. - wyszeptał, po czym wpił się w moje usta. Zamruczałam zadowolona oddając pocałunek z pełnym zaangażowaniem. Jak Boga kocham, to nigdy mi się nie znudzi! - Powiedz Fernandezowi, że jest egoistą. - westchnął odrywając się od mnie na dźwięk telefonu. - Ja rozumiem, że to najpiękniejszy dzień w jego życiu, ale jak tak dalej pójdzie, to mi nie będzie dane tego poczuć.
- Ale, że co? - spojrzałam na niego zdezorientowana z nad telefonu.
- Domyśl się Butragueño, bo Ciebie ta wizja również obejmuje. - wymruczał do mojego ucha, a następnie je przygryzł. Poczułam gorąc na policzkach, a serce zaczęło bić jak oszalałe. - Uciekaj do tego małego Fernandeza. Ale jak wrócę to będziesz moja i tylko moja.
- I kto tu jest egoistą? - zaśmiałam się.
- W niektórych momentach na pewno nie będę myślał tylko o sobie. - puścił mi bezczelnie oczko.
- Saul! - oburzyłam się, a na policzkach poczułam gorąc. - Wiesz co? - założyłam ręce na piersi. - Bez tej Twojej bezczelności nie byłbyś tym samym Saulem Niguezem.
- Moja matka zawsze to powtarza. - zaśmiał się. - Ale nie kochałabyś mnie bez tej bezczelności. - zauważył, na co wywróciłam oczami.
- Już chyba wolę Twoją bezczelność, niż morderczy wzrok. - wzruszyłam ramionami.
- Tamto to już przeszłość.
Uśmiechnęłam się i wtuliłam w jego ramiona ostatni raz. Nie chciałam się z nim rozstawiać, jednak jutro rano musiał wstawić się w swojej Akademii, ponieważ czekało na niego sporo dzieciaków. Ja mogłam zaczekać, w końcu parę dni w przeciwieństwie do pięciu lat nie robiło mi większej różnicy. A i motywacja, aby szybciej nadrobić pracę, była większa.
Weszłam na Oddział Położnicy i podeszłam do szklanej ściany, za którą leżały noworodki. Maleńkie, troszkę większe, z włoskami i bez włosków. Uśmiechnęłam się na tej widok, tylko ... który to był mały Alex?
- No jesteś nareszcie. - usłyszałam za sobą głos przyjaciela. Odwróciłam się na pięcie i zamarłam na jego widok z małym zawiniątkiem. - Właśnie wracamy od mamusi. Pielęgniarka pozwoliła mi go odnieść samemu.
- Mogę? - spytałam niepewnie, a po chwili maleństwo leżało w moich ramionach. - Cześć Alex. Miło Cię poznać. - szepnęłam dotykając delikatnie jego rączki.
- Jest podobny do Sandry, prawda?
- Ten rudy loczek to też po niej? - zachichotałam i z czułością pogładziłam niemowlaka po główce. - Jest idealny. No ... i ma zajebiste geny. - puściłam mu oczko.
- Dziękuję Leire. Za wszystko. - pocałował mnie w skroń i objął ramieniem, wciąż wpatrując się w swojego syna. - Saulowi też podziękuj. Wiem, że zachowałem się jak idiota, ale ... nie chcę żebyś znów cierpiała.
- On mnie kocha Alex. - spojrzałam na przyjaciela.
- Spróbowałby nie. - mruknął, a po chwili uśmiechnął się do mnie. - Twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze, wiesz o tym prawda? - spytał, a ja wzruszona pokiwałam głową. - Także, oficjalnie akceptuje ten związek. - dodał, na co zaśmiałam się serdecznie, czując jak ogromny kamień spada z mojego serca.